niedziela, 18 października 2015

Rozdział 8



-Zdravstvuyte Roza, nie mogę teraz za bardzo rozmawiać. Odezwę się rano.-usłyszałam sztucznie wesoły głos mojego chłopaka.
-Porozmawiamy teraz. Jakim cudem ja, jedna z głównych strażników królowej, dowiaduję się o zamachu na nią od osób niewtajemniczonych w ogóle?!
-Proszę Rose, uspokój się. Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że nie warto cię denerwować tą sprawą. Królowa ma się dobrze i to się teraz liczy, poza tym nie ona była celem…-urwał nagle, jakby dopiero uświadomił sobie, że nie powinien mi tego mówić.
-Więc kto?-zapytałam, a gdy nie dostałam  odpowiedzi kontynuowałam- Jeżeli mi nie powiesz, co się tam u Ciebie dzieję to przysięgam, że jeszcze dziś wyruszę na dwór i nie ważne czy polecę, czy będę musiała iść!
-Rosemari, uspokój się, to nie wpłynie dobrze na dziecko.-wtrąciła moja matka, kładąc mi ręce na ramionach. 
-Masz wybór Dymitr, decyduj szybko, bo się rozłączę i pójdę spakować walizkę. -warczę wkurzona. 
-Przeciwnicy królowej chcą ją usunąć,  a nie mają szans w starciu z innymi, którzy ją popierają, więc próbują pozbawić ją sposobności by według prawa rządziła. Zamach kierowany był w jej siostrę. Jill Dragomir została  ugodzona sztyletem w serce, podczas gdy strażnicy  rzucili się do ochrony jej wysokości.  Na szczęście Iwaszkow był blisko i użył  mocy ducha by ją sprowadzić z pogranicza.
-Jak mogliście tak spieprzyć robotę?! -wydzierałam się do telefonu i ścisnęłam go mocno, jakby to on był winny mojemu złemu samopoczuciu.
-Uspokój  się kochanie, wszystko jest w porządku. Niedługo przetransportujemy księżniczkę daleko od dworu, gdzie będzie bezpieczna, a teraz muszę już kończyć,  bo za chwilę mam wartę. Kocham Cię Roza.-powiedział po czym się rozłączył.
           Położyłam głowę na stole i głośno wypuściłam powietrze z płuc  by choć trochę się uspokoić.  Przysięgam, że jeśli tak dalej pójdzie to umrę na zawał w wieku dwudziestu pięciu lat!
-Banda źle wyszkolonych debili bez mózgu. Ja nie wiem gdzie oni się szkolili, ale na pewno nie tam gdzie ja.- mamrotałam wściekła pod nosem, wstając od stołu.
- Gdzie ty się wybierasz? Nic nie zjadłaś jeszcze.- odezwała się moja matka, z naganą w głosie.
-Widzisz, nagle jakoś straciłam apetyt. Pójdę się położyć, żebyście nie narzekali znów, że o siebie nie dbam.
                Po wejściu do pokoju, chwyciłam pierwszą lepszą  książkę z półki i ułożyłam się wygodnie na łóżku. Pech chciał, że był to western i to jeden z tych, który widziałam u Dymitra, a co za tym idzie zamiast odciągnąć moje myśli od ukochanego,  działał wprost odwrotnie.  Ile bym teraz dała za powrót mojej więzi z Lissą. Przynajmniej mogłabym obserwować jej oczami, co dzieje się na dworze.  Westchnęłam ciężko, po raz kolejny czytając to samo, pierwsze zdanie z trzymanej przeze mnie książki i wracając wspomnieniami  do naszego pierwszego spotkania.

                Kroki zbliżały się i stawały coraz głośniejsze. Przed oczami tańczyły mi czarne plamy. Widziałam już zieloną hondę Jeremy’ego. Boże, oby się nam udało…Dobiegłyśmy do auta, gdy jakiś mężczyzna zagrodził nam drogę. Zatrzymałyśmy się gwałtownie. Odciągnęłam Lissę, szarpiąc ją za ramię. To on, człowiek, którego widziałam przez okno. Sporo od nas starszy, wyglądał na dwadzieścia parę lat. Nie pomyliłam się co do jego wzrostu, mógł mierzyć jakieś sto dziewięćdziesiąt centymetrów. W innych okolicznościach – gdyby nie zamknął nam drogi ucieczki – pomyślałabym, że jest seksowny. Ciemne włosy związane z tyłu i brązowe oczy, a do tego długi płaszcz, coś w rodzaju prochowca. Jednak w tamtej chwili jego uroda nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Był tylko przeszkodą, nie pozwalał nam wsiąść do samochodu i uciekać. Odgłosy kroków za nami przycichły. Mają nas. Czułam, że zbliżają się ze wszystkich stron, osaczają. Boże. Wysłali po nas co najmniej dwunastu strażników. Nawet królowanie ma takiej świty. Wpadłam w panikę. Nie myślałam logicznie najmniej zareagowałam instynktownie. Przysunęłam się do Lissy i zasłoniłam ją przed mężczyzną, który dowodził całą bandą.
- Zostawcie ją – warknęłam -Nie ważcie się jej tknąć.
Miał nieprzenikniony wyraz twarzy, ale wyciągnął do mnie ręce w uspokajającym geście. Poczułam się jak zwierzę przed uśpieniem.
- Nie zrobię wam niczego złego – powiedział i postąpił krok naprzód.
Niedobrze. Zaatakowałam. Skoczyłam na niego. Przerwałam trening dwa lata temu, po naszej ucieczce. Nie przemyślałam tego ruchu, zdecydował impuls. Ale nie miałam szans. Był doświadczonym strażnikiem, nie wysłali po nas nowicjuszy. A ja wciąż słaniałam się na nogach, bliska omdlenia. Był szybki. Zapomniałam już, jak sprawni są strażnicy, poruszają się zwinnie jak kobry. Zwalił mnie z nóg jednym błyskawicznym gestem, jakim odpędza się muchę. Straciłam równowagę. Nie sądzę, żeby chciał uderzyć tak mocno. Pewnie zamierzał tylko odsunąć mnie z drogi, ale nie wiedział, w jakim jestem stanie. Ziemia usunęła mi się spod nóg. Za chwilę walnę biodrem o twardy beton chodnika. Będzie bolało. Bardzo. Nie upadłam. Strażnik złapał mnie w ostatniej chwili. Kiedy odzyskałam chwiejną równowagę, zauważyłam, że uważnie mi się przygląda. Wpatrywał się w moją szyję. Oszołomienie przytępiło mi zmysły i nie od razu zorientowałam się, na co patrzy. Powoli uniosłam rękę i dotknęłam rany po ugryzieniu Lissy. Obejrzałam palce i zobaczyłam na nich plamę ciemnej, gęstej krwi. Zawstydzona, potrząsnęłam głową i zasłoniłam się włosami. Ciemne oczy mężczyzny spoczywały jeszcze przez chwilę na mojej szyi. Potem spojrzał mi w same źrenice. Wytrzymałam jego wzrok i wyszarpnęłam się z uścisku. Pozwolił mi na to, chociaż wiedziałam, że ma dość siły, żeby trzymać mnie tu przez całą noc. Walcząc z zawrotami głowy, przyprawiającymi o mdłości, znów przysunęłam się do Lissy, zbierając się do kolejnego ataku. Chwyciła mnie za rękę.
- Rose – powiedziała cicho. – Nie rób tego.
(…)Strażnik zauważył, że skapitulowałam. Podszedł teraz do Lissy. Miał spokojną twarz. Złożył jej zgrabny ukłon. Zaskoczyło mnie to, bo był naprawdę wysoki.
- Nazywam się Dymitr Bielikow – powiedział. Wychwyciłam w jego głosie słaby rosyjski akcent. – Przybyłem, by odwieźć panią z powrotem do Akademii Świętego Władimira, księżniczko.*



                Moje wspomnienia przerwało wejście Reeda, który trzymał w ręku sporych rozmiarów paczkę. Podał mi ją z charakterystycznym dla siebie, łobuzerskim uśmiechem i przycupną obok mnie na łóżku. Zabrałam się od razu za rozpakowywanie przesyłki, a to co w niej znalazłam sprawiło, że zmarszczyłam brwi. Wszystko jednak się wyjaśniło, gdy znalazłam zaadresowaną do mnie kartkę.



Nie miałem wcześniej czasu, by spełnić Twoją prośbę,
 ale w końcu znalazłem to co chciałaś tak usilnie zdobyć.
 Mam nadzieję, że Twój Rosjanin w końcu uświadomi sobie jaki
 błąd popełnił.
                                                                               
                                                                                                                A.I.


Otworzyłam pierwszą z wierzchu, starą księgę i przeleciałam wzrokiem po tytule- „Św. Władymir”.
 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*fragment książki Richelle Mead "Akademia wampirów"

2 komentarze:

  1. Świetny rozdział. Czekam z niecierpliwością na nexta.
    Pozdrawiam i życzę masy weny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejo kochana! :3
    Rozdział bardzo mi się podobał i coraz bardziej jestem ciekawa, co będzie działo się dalej, więc z ogromną niecierpliwością czekam na nn!
    Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! xoxo :***
    PS Zapraszam do mnie ;)
    Maggie

    OdpowiedzUsuń