-Zdravstvuyte Roza, nie mogę teraz za bardzo rozmawiać. Odezwę się rano.-usłyszałam sztucznie wesoły głos mojego chłopaka.
-Porozmawiamy teraz. Jakim cudem ja, jedna z
głównych strażników królowej, dowiaduję się o zamachu na nią od osób
niewtajemniczonych w ogóle?!
-Proszę Rose, uspokój się. Wszyscy zgodnie
stwierdziliśmy, że nie warto cię denerwować tą sprawą. Królowa ma się dobrze i to
się teraz liczy, poza tym nie ona była celem…-urwał nagle, jakby dopiero
uświadomił sobie, że nie powinien mi tego mówić.
-Więc kto?-zapytałam, a gdy nie dostałam
odpowiedzi kontynuowałam- Jeżeli mi nie powiesz, co się tam u Ciebie
dzieję to przysięgam, że jeszcze dziś wyruszę na dwór i nie ważne czy polecę,
czy będę musiała iść!
-Rosemari, uspokój się, to nie wpłynie dobrze
na dziecko.-wtrąciła moja matka, kładąc mi ręce na ramionach.
-Masz wybór Dymitr, decyduj szybko, bo się
rozłączę i pójdę spakować walizkę. -warczę wkurzona.
-Przeciwnicy królowej chcą ją usunąć, a
nie mają szans w starciu z innymi, którzy ją popierają, więc próbują pozbawić
ją sposobności by według prawa rządziła. Zamach kierowany był w jej siostrę.
Jill Dragomir została ugodzona sztyletem w serce, podczas gdy strażnicy
rzucili się do ochrony jej wysokości. Na szczęście Iwaszkow był
blisko i użył mocy ducha by ją sprowadzić z pogranicza.
-Jak mogliście tak spieprzyć robotę?!
-wydzierałam się do telefonu i ścisnęłam go mocno, jakby to on był winny mojemu
złemu samopoczuciu.
-Uspokój się kochanie, wszystko jest w
porządku. Niedługo przetransportujemy księżniczkę daleko od dworu, gdzie będzie
bezpieczna, a teraz muszę już kończyć, bo za chwilę mam wartę. Kocham Cię
Roza.-powiedział po czym się rozłączył.
Położyłam głowę na stole i głośno wypuściłam powietrze z płuc by
choć trochę się uspokoić. Przysięgam, że jeśli tak dalej pójdzie to umrę
na zawał w wieku dwudziestu pięciu lat!
-Banda źle wyszkolonych debili bez mózgu. Ja
nie wiem gdzie oni się szkolili, ale na pewno nie tam gdzie ja.- mamrotałam
wściekła pod nosem, wstając od stołu.
- Gdzie ty się wybierasz? Nic nie zjadłaś
jeszcze.- odezwała się moja matka, z naganą w głosie.
-Widzisz, nagle jakoś straciłam apetyt. Pójdę się
położyć, żebyście nie narzekali znów, że o siebie nie dbam.
Po
wejściu do pokoju, chwyciłam pierwszą lepszą książkę z półki i ułożyłam się wygodnie na łóżku.
Pech chciał, że był to western i to jeden z tych, który widziałam u Dymitra, a
co za tym idzie zamiast odciągnąć moje myśli od ukochanego, działał wprost odwrotnie. Ile bym teraz dała za powrót mojej więzi z
Lissą. Przynajmniej mogłabym obserwować jej oczami, co dzieje się na dworze. Westchnęłam ciężko, po raz kolejny czytając to
samo, pierwsze zdanie z trzymanej przeze mnie książki i wracając wspomnieniami do naszego pierwszego spotkania.
Kroki
zbliżały się i stawały coraz głośniejsze. Przed oczami tańczyły mi czarne
plamy. Widziałam już zieloną hondę Jeremy’ego. Boże, oby się nam
udało…Dobiegłyśmy do auta, gdy jakiś mężczyzna zagrodził nam drogę. Zatrzymałyśmy
się gwałtownie. Odciągnęłam Lissę, szarpiąc ją za ramię. To on, człowiek,
którego widziałam przez okno. Sporo od nas starszy, wyglądał na dwadzieścia
parę lat. Nie pomyliłam się co do jego wzrostu, mógł mierzyć jakieś sto
dziewięćdziesiąt centymetrów. W innych okolicznościach – gdyby nie zamknął nam
drogi ucieczki – pomyślałabym, że jest seksowny. Ciemne włosy związane z tyłu i
brązowe oczy, a do tego długi płaszcz, coś w rodzaju prochowca. Jednak w tamtej
chwili jego uroda nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Był tylko przeszkodą,
nie pozwalał nam wsiąść do samochodu i uciekać. Odgłosy kroków za nami
przycichły. Mają nas. Czułam, że zbliżają się ze wszystkich stron, osaczają.
Boże. Wysłali po nas co najmniej dwunastu strażników. Nawet królowanie ma
takiej świty. Wpadłam w panikę. Nie myślałam logicznie najmniej zareagowałam instynktownie.
Przysunęłam się do Lissy i zasłoniłam ją przed mężczyzną, który dowodził całą
bandą.
-
Zostawcie ją – warknęłam -Nie
ważcie się jej tknąć.
Miał nieprzenikniony wyraz twarzy, ale wyciągnął do mnie
ręce w uspokajającym geście. Poczułam się jak zwierzę przed uśpieniem.
- Nie
zrobię wam niczego złego – powiedział i postąpił krok naprzód.
Niedobrze. Zaatakowałam. Skoczyłam na niego. Przerwałam trening dwa lata temu, po naszej
ucieczce. Nie przemyślałam tego ruchu, zdecydował impuls. Ale nie miałam szans.
Był doświadczonym strażnikiem, nie wysłali po nas nowicjuszy. A ja wciąż słaniałam
się na nogach, bliska omdlenia. Był szybki. Zapomniałam już, jak sprawni są
strażnicy, poruszają się zwinnie jak kobry. Zwalił mnie z nóg jednym
błyskawicznym gestem, jakim odpędza się muchę. Straciłam równowagę. Nie sądzę,
żeby chciał uderzyć tak mocno. Pewnie zamierzał tylko odsunąć mnie z drogi, ale
nie wiedział, w jakim jestem stanie. Ziemia usunęła mi się spod nóg. Za chwilę
walnę biodrem o twardy beton chodnika. Będzie bolało. Bardzo. Nie upadłam. Strażnik
złapał mnie w ostatniej chwili. Kiedy odzyskałam chwiejną równowagę,
zauważyłam, że uważnie mi się przygląda. Wpatrywał się w moją szyję.
Oszołomienie przytępiło mi zmysły i nie od razu zorientowałam się, na co
patrzy. Powoli uniosłam rękę i dotknęłam rany po ugryzieniu Lissy. Obejrzałam
palce i zobaczyłam na nich plamę ciemnej, gęstej krwi. Zawstydzona,
potrząsnęłam głową i zasłoniłam się włosami. Ciemne oczy mężczyzny spoczywały jeszcze przez chwilę na mojej szyi.
Potem spojrzał mi w same źrenice. Wytrzymałam jego wzrok i wyszarpnęłam się z uścisku.
Pozwolił mi na to, chociaż wiedziałam, że ma dość siły, żeby trzymać mnie tu
przez całą noc. Walcząc z zawrotami głowy, przyprawiającymi o mdłości, znów
przysunęłam się do Lissy, zbierając się do kolejnego ataku. Chwyciła mnie za
rękę.
- Rose –
powiedziała cicho. – Nie rób tego.
(…)Strażnik
zauważył, że skapitulowałam. Podszedł teraz do Lissy. Miał spokojną twarz.
Złożył jej zgrabny ukłon. Zaskoczyło mnie to, bo był naprawdę wysoki.
- Nazywam
się Dymitr Bielikow – powiedział. Wychwyciłam w jego głosie słaby rosyjski
akcent. – Przybyłem, by odwieźć panią z powrotem do Akademii Świętego
Władimira, księżniczko.*
Moje
wspomnienia przerwało wejście Reeda, który trzymał w ręku sporych rozmiarów
paczkę. Podał mi ją z charakterystycznym dla siebie, łobuzerskim uśmiechem i przycupną
obok mnie na łóżku. Zabrałam się od razu za rozpakowywanie przesyłki, a to co w
niej znalazłam sprawiło, że zmarszczyłam brwi. Wszystko jednak się wyjaśniło,
gdy znalazłam zaadresowaną do mnie kartkę.
Nie miałem wcześniej czasu, by spełnić Twoją
prośbę,
ale w końcu znalazłem to co chciałaś tak usilnie zdobyć.
Mam nadzieję,
że Twój Rosjanin w końcu uświadomi sobie jaki
błąd popełnił.
A.I.
Otworzyłam
pierwszą z wierzchu, starą księgę i przeleciałam wzrokiem po tytule- „Św. Władymir”.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*fragment książki Richelle Mead "Akademia wampirów"
Świetny rozdział. Czekam z niecierpliwością na nexta.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę masy weny.
Hejo kochana! :3
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podobał i coraz bardziej jestem ciekawa, co będzie działo się dalej, więc z ogromną niecierpliwością czekam na nn!
Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! xoxo :***
PS Zapraszam do mnie ;)
Maggie